Artur Osiński
Pracownik Miejsko-Gminnej
Biblioteki Publicznej – jednym z laureatów konkursu poetyckiego

 

Artur Osiński - jednym z laureatów konkursu poetyckiegoWśród laureatów XV Ogólnopolskiego Konkursu Staffowskiego – edycji starachowickiej za rok 2013 znalazł się również nasz kolega z pracy, starszy kustosz Pan Artur Osiński.

Jury w składzie Eligiusz Dymowski (przewodniczący), Zdzisław Antolski (członek), Agnieszka Zięba-Dąbrowska (sekretarz) zapoznało się z ponad 200 pracami, podkreślając ich wysoki poziom. Pokłosie Konkursu prezentowane jest we fragmentach w czasopiśmie „ Radostowa" oraz w całości w pokonkursowym almanachu. Kuratorem Konkursu był redaktor naczelny czasopisma „Radostowa", pan Antoni Dąbrowski.

Warto zwrócić uwagę, że Artur Osiński jest debiutantem, a znalazł w gronie najlepszych obok Emila Bieli – polskiego poety i prozaika, autora wielu tomików wierszy z Myślenic, Zdzisława Kobierskiego – znanego poety ze Starachowic, Krystyny Borkowskiej – laureatki ponad 100 konkursów poetyckich z Sosnowca i Barbary Koceli, świetnej poetki z Kielc.

W tym aspekcie sukces jest tym cenniejszy. Podkreślamy z dumą to osiągnięcie naszego kolegi. Poniżej prezentujemy dwa z pięciu konkursowych wierszy.

Cały, niecały?

Niecały lubiłem Staffa.
Niecały go rozumiałem.
Niecały czytałem wiersze.
Niecały kładłem się ranem.
Niecały chciałem pomarzyć.
Niecały nie na żarty. (nienażarty)
Niecały wertowałem.
Niecały jego klimaty.
Niecały szukałem ogrodu.
Niecały nizałem zgłoski.
Niecały kułem żelazo.
Niecały.

Niecały lubiłem Staffa.
Niecały go rozumiałem,
zawsze pod szkolną ławką
wiersze Leśmiana czytałem.
Przesłonił mi całkiem Świdryga,
innych wspaniałych poetów.
Pomagał mi też Midryga
namacać bezkres wersetu.
Siedziałem w tych pokrzywach,
co pierś dziewczyny paliły
i pomagałem tej zmorze,
co miała postać piły.

Niecały lubiłem Staffa.
Niecały go rozumiałem.
Niecały.

Wolne krowy

Ostatnie wolne krowy
pamiętam tylko z Wiślicy.
Pasły się stadem spokojnym
u jasnych brzegów Nidy.

A wiatr im głaskał grzbiety
i burzył niesforne grzywki.
Słońce igrało na rogach
i słało złote błyski.

Po łące hasały swobodnie.
Nikt przejścia im nie bronił.
Chyba, że piesek jakiś
wesoło z nimi swawolił.

Kiedy chciały, wchodziły
po brzuchy do świeżej wody
napoić się porządnie,
aż im kapało z brody.

Stawały potem na chwilę
zupełnie nieruchomo.
Zdumione nagłym postojem
cofały się niesporo.

Wieczorem wracały z pastwiska
do pachnącej sianem obory.
I wymuszały pierwszeństwo.
I każdy im schodził z drogi.

Mleko dawały najlepsze,
że tylko dzisiaj zamarzyć,
bo każde stworzenie Boże
musi swobody zażyć.